Przechodzę przez park Pistoi i zauważam dojrzewające na drzewach mandarynki. Julcia też podnosi głowę do góry i wskazuje je palcami.
Wyciągam z torby aparat i robię kilka zdjęć. Moja córka też chce sfotografować te cudeńka.
Gdy tylko przekraczamy próg domu, Julcia biegnie do spiżarni i wraca z mandarynkami w ręku. Od kilku tygodni zaczął się na nie sezon. W naszym domu jest ich pełno. Sprowadzane prosto z Sycylii. Niczym nie pryskane, nie traktowane. Biologiczne. Są tak soczyste i słodkie, że chciałoby się je jeść, jedna po drugiej. I tak bez końca. Julcia przyzwyczajona jest do owoców. Wie, w którym miejscu spiżarni się znajdują. Jestem szczęśliwa, że moja ponad 2,5 – letnia córka intuicyjnie wybiera zdrową żywność.
We Włoszech istnieje uwielbienie oraz “uzależnienie” od tzw. merendine – drobnych przekąsek dla dzieci. Półki supermarketów i marketów uginają się od nich. Biszkoptowe ciasteczka przełożone kremem, nutellą, czekoladki, jaja niespodzianki, batoniki, żelki. Kolorowe ogromne paczki z banalnymi gadżetami w środku przyciągają wzrok najmłodszych. Swoje robi oczywiście reklama w telewizji. Programy dziecięce przerywane tylko po to, by przedstawić najnowsze produkty zabawkarskie lub spożywcze. Nafaszerowane chemikaliami przekąski proponowane są na śniadanie, “break” w szkole lub spotkanie w parku z kolegami i koleżankami. Przerażające jest to, że wiele dzieci prawie w ogóle nie je warzyw ani owoców. Rodzice martwią się o stan uzębienia swoich pociech i o to, że dziecko staje się otyłe. Nie pamietają o tym, że to właśnie oni nagminnie kupują wspominane merendine.
Siedzimy w kuchni z Julcią. Obieramy trzecią mandarynkę. 100 gram owocu to 40 kalorii. Jej zawartość to tylko 8% cukru, niesamowita ilość witaminy C (30 mg/100 gram), witamina A, kwas foliowy, wapń, potas, fosfor, magnez, sód, żelazo i cynk. Jutro wrócimy do parku by zobaczyć, czy owoce juz dojrzały. Znów zrobimy kilka zdjęć.